O mnie

Miłośnik wycieczek kolejowych oraz komunikacji miejskiej, który w wolnym czasie podziwia świat zza okna pociągu.

wtorek, 28 lipca 2015

TADŻYKISTAN

  OGÓLNIE:
 Kraj składający się w 90% z pięknych górzystych krajobrazów. Głównym punktem wszystkich przyjeżdżających tu turystów jest Pamir(Górski Badachszan).Watro odwiedzić to miejsce, które uważam za jedno z najpiękniejszych w Azji Centralnej-na pewno nikt nie będzie się tu nudził. Jadąc w głąb Pamiru trzeba się nastawić na spartańskie warunki i dość wysokie ceny.
WIZA:
 Wizę na 30 dni wyrobiliśmy przez Agencje Turystyczną.Łączny koszt 500zł/osoba. Pozwolenie na wjazd do Pamiru można wyrobić w OVIR-ze w miejscowości Duszanbe i Chodżent. Koszt przepustki 20som na 15 dni. 
WALUTA:
 1 somoni, niekiedy można się spotkać z określeniem rubel. Podczas naszego pobytu średni kurs wynosił 100$~650som. Pieniądze wymienia się w kantorze-najlepszy kurs był w Duszanbe.
CENY:
Jeżeli chodzi o jedzenie i noclegi to jednakowe jak w Uzbekitanie.
Przejazdy: 
       Duszanbe-Iskandrakul-Chodżent 225 som
           Chodżent-Duszanbe 80 som
           Duszanbe-Ikushime 300 som
           Ikushime-Langar 70 som
           Ikushime-Chorog 100 som
           Chorog-Murgab 130 som
           Murgab-Osz    150 som
PRZEPISY:
 Dla obywateli Polski,którzy chcą odwiedzić Tadżykistan potrzebna jest tylko wiza.Podczas pobytu nie trzeba robić rejestracji. Obowiązuje zakaz robienia zdjęć i filmów obiektom przemysłowym,kolejowym,itp.
UWAGI:
 Jak możecie to omijajcie przewodnik pana Dawida Dudka.
RELACJA:
 Po przekroczeniu granicy pozostało nam 66 kilometrów do stolicy kraju. Zaraz za szlabanem standardowo lecą do nas taryfiarze, oferujący przejazd za 20$ od osoby, po negocjacji 10$. Zrobiliśmy sobie krótką przerwę, podczas której nasz kierowca zapakował bagaże do auta. Odwiedziliśmy jeszcze pobliski sklepik, w którym znaleźliśmy faceta, który powiedział, że przyjechał po szefa i zabierze nas za darmo. Nasz taksówkarz się nie co zagotował, ale po rozmowie z naszym nowym kierowcą dał sobie spokój. I tak ruszyliśmy do Duszanbe. Nasz nowy kolega o imieniu Habib zaoferował nam jeszcze nocleg. Po dojechaniu na miejsce zabrał nas na obiad, a następnie do hotelu, w którym ceny dla cudzoziemców wahały się od 200 sumów (15$) i więcej. Stwierdziliśmy, że to za drogo i poszukamy czegoś tańszego, tym bardziej, że w Tadżykistanie nie potrzebowaliśmy rejestracji, więc mogliśmy spać gdzie nam się spodoba. Habib miał również znajomego, który wynajmował mieszkania i pokoje. Za nim do niego dojechaliśmy, zajechaliśmy do OVIRu, żeby załatwić sobie pozwolenia na wjazd do Pamiru. Na miejscu okazało się, że przyjechaliśmy w złym terminie, ponieważ był czwartek 8- go maja i naczelnik zrobił już sobie wolne przed nadchodzącym Dniem Zwycięstwa. Kazano nam przyjechać w poniedziałek. Już nasz plan pomału zaczynał się pieprzyć, ale mówi się trudno. Dalej ruszyliśmy z naszym znajomym do jego kolegi od pokoi, który rzucił nam taką samą cenę za wynajem jak w hotelu. Zrezygnowaliśmy i chcieliśmy poszukać czegoś na własną rękę. Habib znów mówi, że załatwi nam noclegi za darmo, lecz jeszcze będzie coś musiał dzisiaj załatwić ale możemy z nim pojeździć. I tak jeździliśmy, aż nastała noc. W międzyczasie okazało się, że jego siostra miała wypadek i pojechaliśmy do szpitala, z którego wyprowadzili ją na noszach z początku XX wieku i wsadzili do auta jednego z osób jego rodziny.Pojechaliśmy do kolejnego szpitala, gdzie spędziliśmy kolejną godzinę. Po tych wszystkich przebojach było dobrze po północy. W końcu Habib zawiózł mnie do swoich znajomych z Turcji, u których przepałem się chwile i zaczęło świtać. 
  Poranek z siedmioma Turkami. Czyli herbata po Turecku, Nutela, ser żółty oraz chałwa z chlebem. Wszytko smakowało wyśmienicie, problem był jedynie taki, że wszyscy mówili tylko po Turecku, ale jakoś dogadaliśmy się na migi:) Po słodkim śniadaniu poszedłem z jednym z nich do mieszkania, w którym mogliśmy zostać za 15$. W końcu się wykąpałem i oporządziłem. Zaraz po tym ruszyliśmy pieszo do dworca kolejowego. Stary socjalistyczny dworzec, na którym znajdował się przysypiający policjant oraz kasjerka sprzedająca jedynie bilety na pociąg do Moskwy, który jeździ trzy razy w tygodniu. Najbardziej co mnie rozwaliło to fotele masujące, których nigdzie wcześniej na dworcach nie widziałem.
Dworzec kolejowy w Duszanbe 



 Po odwiedzeniu dworca, odwiedziliśmy jeden z tutejszych parków, czyli fontanny, różnokolorowe róże i inne bajery. Później pojechaliśmy trolejbusem linii 11 na dworzec marszrutek, z którego odjechaliśmy do miejscowości Hisor aby odwiedzić pobliski zamek. Po 30 minutach dojechaliśmy na miejsce. Marszutka zatrzymała się w centrum miasta, z którego do naszego celu pozostało około 7 km. Ruszyliśmy pieszo. Po przejściu paru metrów zaczęła się ulewa. Na szczęście udało się nam załapać stopa. Kierowca, z którym jechaliśmy był na tyle miły, że zawiózł nas na miejsce i zaoferował bezpłatną podróż powrotną. Według naszego przewodnika miał być piękny zamek, a na  miejscu okazała się że.... no. Po szybki spacerku przez ruiny, przyśpieszonym kolejną pompą, wróciliśmy do Duszanbe. Wieczorem zjedliśmy fast-fooda i zakończyliśmy dzień.
Zamek w miejscowości Hisor
  Kolejnego dnia był Dzień Zwycięstwa, więc wstaliśmy rano, aby zobaczyć defiladę lub jakąś inną imprezę z okazji owego święta. Wyszliśmy na miasta, a tu pusto...no nic. Mieliśmy jeszcze plan awaryjny i pojechaliśmy trolejbusem linii 3 do bazaru, z którego załapaliśmy marszrutkę do miejscowości Warzob, w której miał się znajdować wielki i piękny wodospad. Z centrum miejscowości przeszliśmy jeszcze około 4 kilometrów i dotarliśmy do zapory z restauracją, z której zaczyna się ścieżka do wodospadu. Więc ruszamy i nagle zatrzymuje nasz jeden z tubylców i mówi, że nie możemy iść sami i musimy wziąć przewodnika za 30 sumów do osoby. Po usłyszeniu tej ceny zapytałem się "po ile jest piwo???", ten odpowiedział 4 sumy. Wypiliśmy piwo i postanowiliśmy wracać. Zaraz po opuszczeniu restauracji, spotykaliśmy kolejnego tubylca, który zapytał się nas jak nam się podobały wodospady, odpowiedzieliśmy że nie byliśmy,bo cena jest dla nas za wysoka. Facet kazał nam chwilę poczekać, pogadał z jakimś kolegą z baru i zabrał nas za darmo. Spacerkiem przez piękną górską zieleń dotarliśmy do pierwszego wodospadu. I znów nasz przewodnik był przesadzony. Opisany wodospad miał około 15 metrów, ale poszliśmy jeszcze dalej do kolejnego. Droga zaczęła się robić coraz bardziej hardcorowa, co nie sprawiało naszemu przewodnikowi w klapeczkach większych problemów. Po przedarciu się przez chaszcze i pokonaniu kilku stromych podejść dotarliśmy do kolejnego. Fakt był wyższy. Na miejscu padło do nas pytanie "czy chcecie iść dalej???" na co odpowiedzieliśmy, że OK. Ja po przejściu kilku metrów sobie odpuściłem, moja hardcorowa towarzyszka ruszyła dalej. Lecz nie uszła za daleko. Droga przestała być ścieżką, a zamieniła się w trasę dla alpinistów. Po jakieś godzinie wróciliśmy do punktu wyjścia, w którym wypiliśmy po jeszcze jednym piwu i ruszyliśmy w drogę powrotną. Idąc główną drogą w stronę postoju marszrutek, udało nam się złapać stopa do Duszanbe.
Kotlina Warzob

 Dojechaliśmy około godziny 15. Poszliśmy do centrum, aby zobaczyć czy coś się dzieje w związku z dzisiejszym świętem. I w końcu trafiliśmy na końcówkę imprezy z okazji Dnia Zwycięstwa. Mała scena pod którą stały dzieci z pomarańczowymi balonikami, telewizja,facet szalejący z flagą, żołnierze ubrani w szykowne mundury oraz tłum śpiewający rosyjskie piosenki. Nam udało się usłyszeć tylko dwie ostatnie pieśni, po których dzieci wypuścili baloniki i na tym się skończyło.
  Kolejny dzień spędziliśmy na włóczeniu się po mieście.W końcu nadszedł wyczekiwany poniedziałek, w którym dowiedzieliśmy się w OVIR-rze, że dzisiaj jeszcze nie ma naczelnika i wróćcie jutro. Wróciliśmy we wtorek rano, naczelnik był już w pracy, lecz okazało się, że zostały zamknięte granice dla obcokrajowców. Próbowaliśmy dać łapówkę. ale wszytko na nic...Mówi się trudno już i tak zmarnowaliśmy cztery dni na oczekiwanie na naczelnika. Wkurzeni opracowaliśmy plan awaryjny i skierowaliśmy się w kierunku miejscowości Chodżent, skąd chcieliśmy przejechać do Kirgistanu. Pojechaliśmy na Bazar, z którego wyjechaliśmy taksówką w cenie 550 som za dwie osoby. Droga prowadziła przez liczne górskie serpentyny oraz "tunel śmierci". Hardcorowy, ciemny, zadymiony, przeciekający, co jakiś czas korkujący się tunel. Bez wątpienia, jego nazwa odzwierciedla wrażenia. Po drodze zajechaliśmy jeszcze nad jezioro Iskandrakul. Na miejscu znaleźliśmy nocleg za 50 som plus klimatyczne kolejne 50 som :). Bajerancki jezioro zrekompensowało nam cztery dni w Duszanbe.
Kręta trasa wiodąca do jeziora Iskandrakul


 Jezioro Iskandrakul o poranku
  Słoneczny i piękny poranek szybko postawił nas na nogi. Poszliśmy jeszcze podumać nad jeziorem i ruszyliśmy z naszym niecierpliwym kierowcą, który spędził chłodną noc w samochodzie. Po pięciu godzinach jazdy typu kamikadze dojechaliśmy do Chodżentu. Na miejscu udało nam się znaleźć nocleg za 25som/osoba plus prysznic za 5 som. Miasto nie ma w sobie za wiele do zaoferowania, przy głównej ulicy znajduje się wielki bazar, który ciągnie się przez centrum, plus kolorowy meczet, którego nazwy nie pamiętam. Znajdował się jeszcze OVIR, którego odwiedziliśmy i znów odżyły nasze nadzieje. Skserowaliśmy nasze paszporty, zapłaciliśmy za pozwolenia po 20 som i kazano przyjść nam jutro.
Centrum w miejscowości Chodżent. Po prawej stronie od pomnika znajduje się OVIR


Meczet w Chodżent
  Nastał dzień prawdy, czy uda się wjechać do Pamiru, czy trzeba będzie jechać do Kirgistanu. W OVIR-rze zameldowaliśmy się o 9 i udało nam się otrzymać przepustkę na 15 dni...hura:) Bierzemy wspólną taxi (80 som/osoba) , która zapełniła się po dwóch godzinach i ruszyliśmy w drogę powrotną do Duszanbe. Zapytaliśmy faceta, który siedział obok nas, czy zna jakieś tanie noclegi w Duszanbe. Odpowiedział, że ceny zaczynają się od 100 som.Trasa przebiegała przez wcześniej już odwiedzone miejscowości oraz przez Warzob, w którym wysiedliśmy i postanowiliśmy poszukać tańszego noclegu na jedną noc. Tubylcy mówili, że tutaj nie ma gościennic, ale jest miejsce gdzie możemy rozstawić namiot. Doszliśmy do mężczyzny, który prowadził przydrożną czajche (restauracje). Zgodził się nas przenocować na jego terenie, na którym znajdowały się ala altanki. Dał nam materace, poduszki i poczęstował nas langmanem. Nasza miejscówka była jak z bajki. Położona nad górską rzeką otoczoną pięknymi górami. Na sam koniec dnia rozpoczęła się impreza w znajdującej się obok altance. Ludzie nie zwracali na nas uwagi. Pojedli, popili i poszli.
Nasz nocleg w drodze powrotnej do Duszanbe 
Widok z naszej miejscówki 
 Świeży poranek po noclegu nad górską rzeką. Właściciel czajchy zaprosił nas na śniadanie, po którym serdecznie podziękowaliśmy za gościnę i ruszyliśmy do Duszanbe, gdzie mieliśmy już wcześniej ogarniętego jeepa do Chorogu . Dojechaliśmy do Bazaru, z którego wcześniej wyjeżdżaliśmy do Chodżentu. Następnie trolejbusem numer 3 do dworca kolejowego. Podczas jazdy nasz kierowca od Jeepa zaczął do nas wydzwaniać i poganiać, mówiąc,że czeka tylko nas nas.Więc ruszyliśmy z pod dworca szybkim krokiem i dotarliśmy na miejsce. A tu okazało się , że jeszcze musimy poczekać na kolejne dwie osoby, które są oddalone 40 km.
 Nasz transport do Ikushime 
 Była godzina 9, słońce zaczynało coraz bardziej grzać. Staliśmy, chodziliśmy i w końcu wybiła godzina 13. Przyjechały dwie kobiety, które pogadały coś tam z resztą pasażerów i oznajmiły nam, że " dzisiaj jest za gorąco i czy możemy pojechać jutro???" Odpowiedzieliśmy, że nie mamy gdzie spać, bo tutaj jest dla nas zbyt drogo. Jedna z nich powiedziała, że nie ma problemu i zaprosiła nas do siebie. Na imię miała jakoś dziwnie, ale skojarzyło mi się z Grażyną, więc ją tak nazwałem. W mieszkaniu było siedmioro dzieci, więc nie chcieliśmy przeszkadzać. Zjedliśmy obiad i ruszyliśmy na miasto, w którym za wiele się nie zmieniło. Wieczorem chwilę pogadaliśmy jeszcze z goszczącą nas rodziną i poszliśmy spać do drugiego pokoju.
  Rano pobudka o 5:30. Po wyjściu z pokoju i ominięciu dzieci śpiących na podłodze, szybko się ogarnąłem i wszyliśmy z Grażyną w miejsce postoju naszego Jeepa. Po ośmiu dniach kręcenia się wokół  Duszanbe wyjechaliśmy w stronę Pamiru. Tuż po opuszczeniu miasta rozpoczęły się piękne górskie krajobrazy.
Trasa z Duszanbe do Ikushime
Kolejnego dnia o godzinie 4 rano dojechaliśmy do miejcowści Chorog, w której zdecydowaliśmy, że jedziemy dalej do Ikushime. Zahaczyliśmy jeszcze o pobliską wioskę Garn-Czaszma, gdzie znajdują się  gorące źródła po 5som/osoba. Po kąpieli kontynuowaliśmy naszą podróż. O godzinie 11 byliśmy na miejscu, Zjedliśmy obiad u jednego z naszych towarzyszy podróży. po którym zaprowadził nas do hotelu za 50som/osoba. Wszyscy nam mówili, że tutaj będzie dużo turystów, a na miejscu okazało się, że tylko my nimi jesteśmy. Po ogarnięciu się w hotelu, udaliśmy się w okoliczne górki, lecz po chwili zerwała się burza i resztę dnia spędziliśmy w hotelu.
Ikushime 
 Centrum Ikushime

 Miejscowość Ikushime z widokiem na góry Afganistanu przed nadchodzącą burzą 
Kolejnego dnia wyruszyliśmy na miejscowy Bazar, z którego jeżdżą Jeepy i taksówki do Duszanbe i Chorog. My chcieliśmy jechać do małej miejscowości Langar. Ciężko było znaleźć wspólny transport, bo nie było ani turystów, ani nikt nie jechał w tamtym kierunku . W końcu dorwaliśmy taksówkę, która zawiozła nas za 70som/osoba. Przy okazji zahaczyliśmy o ruiny dwóch twierdz, które znajdowały się przy drodze- Kakaha i Vanchum. Około godziny 14 dojechaliśmy do Langar. Na miejscu był tylko jeden Guesthous za 18$/osoba. Mimo braku turystów, babka nie chciała zejść z ceny tłumacząc,że tu jest Pamir i takie są ceny. Wybraliśmy bezpłatny nocleg w namiocie, który rozstawiliśmy za zgodą gospodarza jednego z miejscowych domków.
 Widoczki po drodze z Ikushimy do Langar

 Ruiny twierdzy Vamchun

 Nocleg w Langar
Pola uprawne w Langar
W nocy można było podziwiać gwieździste niebo, a nad ranem wchodzące słońce, wynurzające się z pośród gór Pamiru. Nasz gospodarz, wstał skoro świt i przygotował nam na śniadanie rybę. Po której udaliśmy się na zwiedzanie petroglifów, do których nie dotarłem.I zawróciłem do miasta, w którym panowała wiejska cisza, tylko co jakiś czas było można zauważyć idące do szkoły dzieci w mundurkach.
 Centum Langar

Cmentarz w Langar
 Po południu poszliśmy poszukać na jutro transportu do Chorog. Żeby znaleźć jakikolwiek transport musieliśmy podejść do miejscowości Zonk oddalonej o jakieś 5 km.  W ciągu dnia dzwonił do nas nasz kierowca, który przywiózł nas do Langar  i zaoferował nam przejazd do Chorog po 500som, a do Murgab, który był naszym kolejnym celem za 1300som. Serdecznie mu podziękowaliśmy i znaleźliśmy transport za 100som/os do Chorg. Wieczorem zrobiło się dość chłodno, lecz nasz gospodarz zaoferował nam nocleg wewnątrz domu i jeszcze przygotował nam na kolejce baraninę.
 Trasa z miejscowości Langar do Zonk 




Zachód słońca w Langar
 Kolejnego dnia wstaliśmy razem z całą rodziną. Dzieci szykowały się do szkoły a my pakowaliśmy się do wyjazdu. Po śniadaniu daliśmy po 20$ za gościnę oraz tabletki Ketonal, z których nasz gospodarz się bardziej ucieszył niż z pieniędzy. Pożegnaliśmy się z rodziną i udaliśmy się w na główną drogę, z której mieliśmy mieć transport do Chorg i czekamy.... W końcu po 30 minutach ruszyliśmy pieszo do wioski, z której miał przyjechać po nas nasz kierowca. Mieliśmy dużo szczęścia. W momencie jak dotarliśmy do Zonka, kierowca był na miejscu i mówił, że był po nas pod samym domem, ale już nas nie było. Tak czy siak wszytko skończyło się szczęśliwie i ruszyliśmy razem do Chorog. Po drodze mieliśmy jeszcze godzinny postój i około godziny 15 dojechaliśmy na miejsce. Znaleźliśmy nocleg za 15som/osoba dla nas po 25som w hotelu, gdzie nocują kierowcy i inne osoby przyjeżdżające tutaj w celu poszukiwania pracy. Warunki były tragiczne. Chciałem się gdzieś w końcu wykąpać, bo właściciel wspominał coś o Bani, ale w końcu się nie doczekałem i kolejnego dnia zmieniłem nocleg na hotel w normalnych warunkach za 70som/osoba.- w końcu się wykąpałem :)
 Główny most w Chorog dzielący dwa bazary, z których odjeżdżają marszrutki

Dworzec marsztuek przy głównej ulicy w Chorog
 Resztę czas wykorzystaliśmy na zwiedzenie miejscowości Roszkala. Według naszego przewodnika(Dawid Dudek) na miejscu miał być potężny forest- może był jakieś 100lat temu. Na chwilę obecną pozostały tylko trzy zniszczone domki. Po drodze na wzgórze, na której znajdowały się ruiny poznaliśmy starszego pana, który zaprosił nas do siebie. Opowiadał o tym jak tu było za czasów ZSRR, a jak się żyje teraz, poczęstował nas obiadem i odprowadził na postój marszrutek do Chorog.  Wieczorem dojechaliśmy na miejsce i przygotowaliśmy się do jutrzejszego wyjazdu do ostatniej zaplanowanej miejscowości Murgab.

Ogromny forest wg. przewodnika Dawida Dudka w miejscowości Roszkala

 Kolejnego poranka wyjechaliśmy około godziny 11. Cena za przejazd wyniosła 130som/osoba. Wraz z nami podróżował cała rodzina, w której znajdowała się starsza kobieta, która uczyła angielskiego w Murgab. Cała droga prowadziła przez piękne krajobrazy przypominające himalaje. Po 7 godzinach jazdy po asfalcie dojechaliśmy na miejsce. Starsza pani zaprosiła nas na uczestnictwo w jutrzejszej lekcji, na co się zgodziliśmy. Przed dojazdem do Murgab zatrzymaliśmy się w przydrożnej jurcie, w której znaleźliśmy na jutro kierowcę, który zgodził się nas zwieź w miejsce, gdzie są petroglify.
 Trasa z Chorog do Murgab
 Towarzysząca nam rodzina 
 Widoczki z przejazdu


Jurty przed miejscowością Murgab
 Do miejsca, w którym mieliśmy spędzić nocleg zawiózł nas nasz kierowca. Na miejscu znów się zagotowałem. Spartańskie warunki i cena 10$/osoba-bo to jest Pamir. Na szczęście w mieście widziałem jeszcze jeden hotel, do którego się przeniosłem i spędziłem noc w takiej samej cenie lecz, z ciepłą wodą, prysznicem oraz normalną toaletą.
 Hotel w Murgab

Murgab
Wyjazd z Murgab
 Kolejnego poranka punktualnie o 8 przyjechał po nas kierowca, z którym się wczoraj umówiliśmy na wycieczkę do Szachty gdzie znajdują się petroglify. Przed dojazdem na miejsce zatrzymaliśmy się na śniadanie w  jurcie oraz zabraliśmy ze sobą jego córkę. Kilka kilometrów dalej padło nam auto. Zajechaliśmy do pobliskiej wioski, w której nasz kierowca miał znajomych i wspólnie z nimi rozpoczął naprawę pojazdu. Ten czas wykorzystaliśmy na zwiedzanie wioski, w której czas się czas zatrzymał dobre parę set lat temu. Po dwóch godzinach ruszyliśmy dalej, trochę pobłądziliśmy, ale w końcu dojechaliśmy na miejsce. Petroglify jakoś nie powaliły mnie na ziemię lecz warto było się przejechać przez piękne tereny Pamiru.
 Wioska niedaleko Murgab
 Oczekiwanie na sprawne auto, gdzieś niedaleko Murgab
 Petroglify
Widok ze skały, na której znajdowały się petroglify. W dole widoczne nasze auto
 O godzinie 15 wróciliśmy do Murgab, aby zameldować się w szkole, w której rozmawialiśmy z młodzieżą o Polsce i porównywaliśmy nasze życie do życia w Tadżykistanie. Cała rozmowa skoczyła się po godzinie. Następnie próbowaliśmy znaleźć transport do Osz. I nastał kolejny problem, bo nikt nie miał na tylu chętnych do auta żeby tam jechać. Rozważyliśmy jeszcze opcję pojechania na stopa, lecz ruch był znikomy jak nie zerowy, więc też lipa.  Gdy siedzieliśmy wieczorem i nie wiedzieliśmy za bardzo jak dalej jechać, zadzwonił do nas nasz dzisiejszy kierowca, którego brat będzie jutro jechał do Osz i może nasz zabrać. Uradowani zakończyliśmy ostatni dzień w Pamirze.
 Droga do granicy z Kirgistanem 

Jezioro Kara-Kol
 Rano ruszyliśmy w stronę Kirgistanu. Droga nadal prowadziła przez piękne szczyty Pamiru zwane"białą panterą". Po drodze przejechaliśmy obok jeziora Kara-Kol, na którym leżał jeszcze lód. Przez całą trasę nie minęliśmy ani jednego auta, tak jakby wszystko wokół wymarło i została tylko dzika przyroda.W końcu znaleźliśmy się na wysokości 4500m n.p.m gdzie znajdowała się granica, na której zastała nas zima. Bez problemu przeszliśmy kontrole i wjechaliśmy do zielonego Kirgistanu.